poniedziałek, 31 października 2011
niedziela, 30 października 2011
sobota, 29 października 2011
Zakręt...
po kastylijsku nie chce być inaczej jak "curva". Na zakręcie zaś znajduje się sklep z pamiątkami (byki, rogi, kopyta, koszulki, chustki, spodenki... i milion innych akcesoriów tego typu). Sklep nazywa się La Curva de la Estafeta (Zakręt sztafety)...byłoby to może dziwne, lub nawet ekstrawaganckie, gdyby nie to, że sklep znajduje się w Pamplonie, dokładnie w tym miejscu w którym sześć razy do roku stado pędzących byków i goniących się z nimi, ubranych na biało facetów (każdy ze zwiniętą gazetą w ręku i czerwoną szarfą) skręca o 90 stopni z Calle Mercaderes w sąsiednią wąską uliczkę Calle de la Estafeta....kwik, zgiełk, byki nie wyrabiają na wirażu (w końcu wk....ny byk na "curvie" ma prawo nie wyrobić), zrolowani goście, wszyscy wpadają na wszystkich...fascynujące, tragiczne, niewiarygodne....oglądam co roku w TVE. Sklep bywa wtedy zamknięty....ale kto by się w czasie Sanfermines o to troszczył....
Wszystko wygląda sielankowo, aż dziw, że potocznie mówi się "curva de la muerte" (zakręt śmierci)...no...nie demonizowałbym, ale...
...tak na marginesie... jest to niezwykle fotogeniczne miejsce, któro mam nadzieję odwiedzić w przyszłym roku w lipcu...
A jak mi ktoś nie wierzy, to niech sobie oglądnie filmik z zakrętu właśnie...
piątek, 28 października 2011
czwartek, 27 października 2011
środa, 26 października 2011
poniedziałek, 24 października 2011
niedziela, 23 października 2011
sobota, 22 października 2011
piątek, 21 października 2011
Casa de Cordon w Burgos
Dom jak dom...ładny, ozdobiony franciszkańskim sznurem, stąd nazwa.
Ciekawe jest to, że w nim właśnie Krzysztof Kolumb spotkał się z Izabelą Kastylijską i Ferdynandem Aragońskim (Obydwoje to grube fisze - wołali na nich Królowie Katoliccy, co zrozumiałe po wytłuczeniu tylu Maurów, wygnaniu Sefardyjskich Żydów i powołaniu największego i najbardziej zapracowanego w ówczesnym świecie Świętego Oficium czyli Inkwizycji) po powrocie ze swojej drugiej wyprawy do Indii Zachodnich (o Ameryce jeszcze nikt nie słyszał wtedy...). Kolumb wykłócał się o obiecane mu przywileje, których naobiecywano mu sporo przed pierwszą wyprawą, a po drugiej jakoś nikt sobie nie mógł o nich przypomnieć... minęły wieki a nawyk obiecanek pozostał....
czwartek, 20 października 2011
A Monika ma bar...
...o czym zapewne nawet nie wie...w Jerez de la Frontera mały kawałeczek od bodegi Gonzales Byass (Tio Pepe i inne małmazje)...bar bezpieczny, bo nawet gliniarz nie boi się wypić piwka...
Klima jest, piwko Cruzcampo jest, tapas (zakąska) jest...no czad i dym...
(N.bene trzeba być Hiszpańskim monterem, żeby przykręcić generator klimy na szyldzie baru...ale przecież nie o szyld chodzi...nie czepiajmy się...)
wtorek, 18 października 2011
Jak impresska to impresska...
Juan Carlos nie może przyjechać bo ma nogę w gipsie, księżna Alba w podróży poślubnej...no trudno poświętujemy sami...
A tu jeszcze mały zapasik dla niespodziewanych gości...
poniedziałek, 17 października 2011
Covadonga
W 722 roku pod Covadongą w Picos de Europa wizygocki książę Pelayo (po naszemu Pelagiusz) spuścił manto Maurom i tak zaczęła się rekonkwista Hiszpanii. Zresztą Pelagiusz nie poprzestał na pokonaniu wojsk Al Qama i wytłukł wszystkich Arabów zamieszkałych na północ od Gór Kantabryjskich w sumie jakieś, tak na oko, około, mniej więcej, sumarycznie 200 tysięcy luda...i ten styl już Hiszpanom pozostał na długo...
Sanktuarium Matki Bożej w Covadondze.
I tudzież Katedra...
A pod skałą, na której jest kapliczka tryska jak zawsze źródełko ... o niskich walorach higienicznych, ale o cudownej mocy (Wodę piliśmy, bez przegotowania i zemsty Montezumy nie było).
niedziela, 16 października 2011
sobota, 15 października 2011
Van Gogh minus 7000 lat
Naskalne rysunki w jaskini Altamira w Kantabrii...wielu współczesnych malarzy zatrzymało się na takim etapie ... albo cofnęło...
piątek, 14 października 2011
czwartek, 13 października 2011
Marzenie emeryta...
Siedzisz w miękkim fotelu, czytasz gazetę, pijesz herbatkę, albo coś innego i kontrolujesz wszystko na ulicy...
wtorek, 11 października 2011
niedziela, 9 października 2011
Jakubki...
Santiago de Compostella
Święty Jakub (Większy), brat Św. Jana, obaj apostoły. Ten pierwszy znany tutaj w Hiszpanii niemal jak ikona popkultury.
Świętego Jakuba spotyka się na Półwyspie Iberyjskim w zasadzie wszędzie, tak jak Jana Pawła II w Polsce, na znaczkach, pocztówkach, zakładkach do książek, kubkach, koszulkach, mydelniczkach, naparstkach, korkociągach, w wersji "śnieżna kula" a wymieniłem tylko najbardziej popularne...
Camino de Santiago ściąga ciekawskich z całego świata. No w ogóle szał...
Ja zbieram sobie fotosy "Jakubków", które spotykam. Nazbierało się ich sporo...
Ten zdobił klaustro klasztoru przy XII wiecznej kolegiacie w Santillana del Mar.
sobota, 8 października 2011
czwartek, 6 października 2011
Niespodziewany polski ślad...
W Santillana del Mar, miłym kantabryjskim miasteczku z pięknie zachowaną starówką, na jednej z bram, za którą mieścił się antykwariat (no...powiedzmy graciarnia o nazwie antykwariat) znaleźliśmy ku naszemu zaskoczeniu taki oto plakat...Pozostałość po happeningu? No nie wiem, ale zawsze to polski ślad przynajmniej w pisowni, bo plakat wydaje się być od Les Levinea...no sam nie wiem...
środa, 5 października 2011
To jest biznes!
Espadryle na kosze...wszystkie rozmiary i kolory!
Jedyne 7 eurosów za parę ...brać wybierać nie przebierać!
wtorek, 4 października 2011
Kaprys w Cudzysłowie...
A tak! Właśnie! El Capricho - willa zaprojektowana przez Antonio Gaudiego w Comillas to po polsku Kaprys...a cudzysłów? Comillas to nic innego jak właśnie cudzysłów po kastylijsku! Można powiedzieć, że Antonio poKaprysił w Cudzysłowie...
O wybudowanie El Capricho poprosił Gaudiego Maximo Diaz de Quijano, kupiec kolonialny, który dorobił się majątku w Ameryce Łacińskiej i powróciwszy na ojczyzny łono zapragnął posiadać letniskowy domek nad morzem w pobliżu pałacu swojego szwagra, który pobudował się sto metrów wyżej (Pałac Sobrellano - w porównaniu z Gaudim nowobogacki kicz). Tak więc młody Gaudi w 1883 roku zaprojektował daczę Diaza, rezygnując ze swojego ulubionego stylu art nouveau na rzecz neomudejar, stąd nad domem góruje wieża w kształcie minaretu, ze szczytu której widać Ocean.
Różne były koleje budynku...jak to w życiu..aż na koniec 1992 roku stał się własnością .... japończyków, którzy założyli tam restaurację...hehe...hiszpańską. Interes musiał iść kiepsko, bo obecnie po knajpie nie ma w środku śladu (oprócz imponujących ubikacji - zdjęć nie mam) i willa pełni rolę muzeum z najdroższymi biletami wstępu na całym Półwyspie...wiem, bo płaciłem...
A Comillas...miłe miasteczko z "japońskim" El capricho...ale przynajmniej marmitako mają prawdziwie kantabryjskie.
niedziela, 2 października 2011
sobota, 1 października 2011
W Hiszpanii jak w Ameryce...
...rosną sekwoje. W Kantabrii. Kto by pomyślał...
Ale czerwonoskórych nie spotkaliśmy...może i lepiej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)